ebu w Amerykach

niedziela, 18 września 2011

Wycieczka do supermarketu

Jednym z bardziej fascynujacych miejsc w obcym kraju, a szczegolnie na obcym kontynencie, jest supermarket. Jest to opinia calkowicie subiektywna, podyktowana moimi indywidualnymi preferencjami i nikt nie musi sie ze mna zgodzic. Ja osobiscie uwielbiam wejsc w inna kulture z butami, poznac ja od srodka, a prozaiczne zakupy w supermarkecie (lub w innym sklepie z produktami spozywczo-przemyslowymi) stanowia jeden z elementow codziennego zycia w kazdej kulturze. Taki supermarket to zrodlo prawdziwych doswiadczen oraz osadzonych w lokalnej mentalnosci reakcji. To naturalne, ze Wenezuelczycy dziwia sie na widok wysokiej, bialej blondynki w spodnicy robiacej spokojnie zakupy w ich codziennym supermarkecie. Normalne jest tez, ze ochroniarze robia, w zaleznosci od typu – maslane lub wilcze oczy, gdy ta blondyna przechodzi obok nich. Niektorzy wrecz rzucaja jednoznaczne komentarze. Ot, taki juz los jasnowlosej Europejki w Ameryce Poludniowej.

Struktura supermarketu nie rozni sie drastycznie od tej, ktora znam z Polski. Sa regaly, alejki, chlodnie, kasy. Na pierwszy rzut oka wszystko podobne, dopiero wedrujac miedzy regalami dostrzegam roznice. W dziale AGD oprocz tosterow i frytkownic mozna znalezc opiekacz do arepy – tutejszego specjalu chlebo-podobnego z maki kukurydzianej. Nie udaloby mi sie za to kupic czajnika elektrycznego.
W chlodni z warzywami i owocami jestem naprawde zielona, i to nie dlatego, ze na ogol mam niewiele do czynienia z zielenina. Wszystko jest zupelnie inne, arbuz jest czterokrotnie wiekszy, ziemniak przypomina buraka, a pomidory maja ksztalt jajek. Ananasy i melony rozbrajaja iloscia, a banany wieloscia rodzajow. Juz sie nauczylam, ze te ktore mozna jesc na surowo nazywaja sie ´cambur´, sa mniejsze od bananow, ktore znam z Polski. Z kolei banan normalnych rozmiarow to ´platano´ i bezwzglednie nalezy go usmazyc lub ugotowac przed spozyciem. Podany ze startym serem i maselkiem to istne niebo w gebie. Widzialam jablka, takie jak w Polsce, duze, czerwone. Zielone tez byly. Za cene jednego takiego jablka tutaj, kupilabym caly kilogram w Polsce. Na prozno szukalam ananasa w puszce. Prawie mnie to zmartwilo, ze bede musiala sie meczyc z krojeniem, zeby zjesc mojego ulubionego ananasa. Na szczescie Esmeraldo kupil mi gotowe, pokrojone plastry ananasa, mm, delicje!

Mleka sie nie znajdzie w chlodniach. Kilka kartonow gdzies zagubionych na regale. Tutaj mleko przygotowuje sie z proszku i wody. Za to wyrobow mlecznych jest mnostwo. Dulce de leche, crema de leche, queso crema. Proces degustacji trwa zatem postaram sie za jakis czas opisac zgrabnie roznice miedzy tymi produktami. Zaskoczyl mnie bialy ser. Pozornie wyglada zupelnie tak jak poltlusty z Garwolina. Jednak w ustach czuc roznice smaku i konsystencji. Najwazniejsze spostrzezenie – nie mam co planowac przygotowania pierogow na slodko czy twarozku do nalesnikow. Ten ser jest zdecydowanie za slony, aby dodac do niego jakiekolwiek ilosci cukru. Poza tym latwiej sie go kroki nozem niz dziubie widelcem.
Nadal jestesmy w supermarkecie. Przechodze do regalow z chemia kosmetyczna. Pierwszy sukces – znalazlam swoj szampon. Kolejny – sa tez moje podpaski. Za to nigdzie nie moge znalezc zelu pod prysznic. Bynajmniej nie chodzi o to, ze go nie widze, po prostu nie ma czegos takiego jak zel pod prysznic. Klasyczne mydlo – tego uzywa sie do kapieli. Mydel z kolei tutaj dostatek, o najrozniejszych kolorach i zapachach.
Ze spostrzezen nie wspomnialam jeszcze o nieporzadku, jaki panuje na regalach. Niby wszystko ladnie poukladane, niby wzglednie podzielone na kategorie produktow, ale te same produkty pojawiaja sie w kilku roznych miejscach na regalach. Nic wiec dziwnego, ze znajduje kilka paczek makaronu na regale z papierem toaletowym lub ciastka pomiedzy patelniami.

Wreszcie spotkala mnie bardzo mila niespodzianka przy kasie. Mialam przy sobie tylko jeden banknot i brakowalo mi kilkunastu centow, aby zaplacic za moje zakupy. Sprzedawczyni z usmiechem powiedziala, ze nic nie szkodzi i przyjela ode mnie pieniadze. Pomyslalam, ze to bardzo mile z jej strony. Jeszcze milszy byl fakt, ze zanim zdazylam zaplacic moje zakupy juz byly zapakowane przez inna mila pania stojaca na koncu kasy. Mily gest, tylko forma troszke malo ekologiczna. Prawie kazdy zakup dostalam w oddzielnej torebce plastikowej. System polega na oddzieleniu produktow spozywczych od przemyslowych, oraz tych wymagajacych chlodzenia od innych. Ideologie rozumiem, ale wlasnie w ten sposob mnozy sie ilosc zuzytych torebek foliowych.

Wisienka na torcie mojej wycieczki do supermarketu byl ochroniarz przy wyjsciu, ktory wzial ode mnie moj paragon, zajrzal do torebek i potraktowal paragon dziurkaczem. Teoretycznie sprawdzal czy nie wynosze czegos za co nie zaplacilam czyli zwyczajnie czy nie kradne. Niby sensowne, ale nie wyobrazam sobie jak to robi gdy ktos robi calusienki wozek zakupow na dwa tygodnie. Niemniej jednak zapamietalam, zeby na nowo przyzwyczaic sie do zachowywania paragonow po odejsciu z kasy.

Komentarze (2):

Blogger gratiaeplena pisze...

Z pakowaniem zakupów przez kasjerki (jednak w ekologiczne torby wielokrotnego użytku przyniesione przez klienta) spotkałam się też w Irlandii. Miło, że nie rozpoczną obsługiwać kolejnego klienta, dopóki poprzedni spokojnie nie odejdzie od kasy :)

30 września 2011 01:37  
Blogger Justyna pisze...

Kiedy więcej?? Czekamy Eliza, nie zaniedbuj swoich wiernych czytelników.... :DD

30 października 2011 05:31  

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna