ebu w Amerykach

wtorek, 30 sierpnia 2011

Podroz czyli Chinczycy z brudnymi paznokciami i falszywy paszport


Jestem z siebie dumna. Na osmio-miesieczna podroz spakowalam sie w jedna walizke, ktora wazyla idealnie dozwolone 23kg. Owszem, mialam ze soba bagaz podreczny i tego juz nikt nie wazyl na lotnisku wiec co sie udalo upchnac – przylecialo ze mna. Zgodnie z dobrymi radami podrozujacych Wenezuelczykow walizke zamknelam na klodke i owinelam plastikiem. Pierwsze chwile podrozy nie byly zbyt pasjonujace. Po trzech nieprzespanych nocach przegapilam moj ulubiony moment lotu czyli odklejenie sie od lotniska. Jak tylko poczulam miekkie siedzenie od razu odplynelam. Dwie godzinki do Paryza zlecialy niepostrzezenie. W Paryzu mialam niecale 45min na przesiadke, co wiazalo sie z kolejnym przejsciem przez kontrole bagazu podrecznego. I tam zdarzylo sie wlasnie to – najstraszniejszy moment mojej podrozy: skonfiskowali mi nutelle. Owszem, mialam wybor: moglam oddac gigantyczny sloik nutelli panu sluzbiscie lub zjesc na miejscu. Podjelam bolesna decyzje o oddaniu 500gramow pysznego kremu czekoladowego, ktory mial byc bezcennym prezentem dla mojego sympatycznego gospodarza w Wenezueli. No coz, zycie. Nie mozna miec wszystkiego. Skoro udalo mi sie zapakowac wszystkie pary obcasow, ktore planowalam to musialam zrzec sie nutelli. Do samolotu do Caracas dostalam sie na czas. Usiadlam sobie przy okienku i czekalam na te tlumy latynosow. Ku mojemu zaskoczeniu niemalze wszystkie siedzenia wokol mnie byly zajete przez... Chinczykow z bardzo brudnymi paznokciami. Cale szczescie, ze akurat bezposrednio obok mnie siedzial przystojny Wenezuelczyk, ktory zachwycil sie faktem, ze mowie po hiszpansku. Dzieki temu calkiem sympatycznie minelo poltorej godzinne czekanie na start a potem 9 godzinny lot. Niby planowalam spac, ale jak tu spac, gdy na malym ekraniku tuz przede mna serwuja ok30 filmow. Do wyboru do koloru, trzasnelam chyba ze trzy, jeden po drugim. Dorzucic do tego dwa posilki i pogawedki z Wenezuelczykiem, przelot zlecial szybko. Najwiekszy stres dopadl mnie po wyjsciu z samolotu, w kolejce do okienka imigracyjnego: czy mnie wpuszcza, czy bedzie jakis problem , czy moja walizka nadal bedzie na mnie czekala gdy wyjde z kontroli imigracyjnej. Na szczescie wszystko poszlo dobrze, chociaz moj paszport nie dal sie tak latwo wprowadzic do systemu, az trzy osoby nad nim deliberowaly, ale w koncu jedna z nich wzruszyla ramionami i machnela, zeby mnie wpuscili. Esmeraldo twierdzi, ze przekonal ich moj usmiech lub kolor wlosow, ze wpuscili mnie na falszywy paszport :P Walizka na mnie czekala, przy kontroli bagazu pomogl mi lokalny celnik z szerokim usmiechem powtarzajacy ´que bella!´ Hala przylotow przypomina dwa brzegi rzeki z przeszklonym mostem. Na calej szerokosci hali ustawiaja sie odbierajacy i machaja jak tylko zobacza ziomka przeswietlajacego walizki. Tak tez machal Esmeraldo czekajac na mnie. Dotarlam bezpiecznie do  Caracas. W tamtym momencie stresik opadl bo bylam juz przechwycona przez ´tubylca´, ktory doskonale wiedzial gdzie zmierzamy. Z hali lotniska miedzynarodowego (przykladowo Okecie) przeszlismy kilka krokow do hali lotow narodowych (przykladowo Etiuda). Gorac mnie nie powalil, poniewaz wieczor okazal sie mniej upalny. Aczkolwiek majac na sobie najgrubsze spodnie, dwe koszulki i jesienne polbuty i tak plonelam.  Hala lotow narodowych zrobila  na mnie wrazenie – duza, z pieknymi witrazami i... klimatyzowana. Lot z Caracas do Maturin byl opozniony 5h. Drobnostka. W tym czasie poznalam trzech panow z obslugi lotniska, mala dziewczynke, ktora znala Esmeralda, mimo ze on jej nie znal oraz dwie przesympatyczne panie, z ktorych jedna uprzejmie poprosila o pozyczenie bluzy, poniewaz bylo jej zimno, od tej klimatyzacji rzecz jasna. Bylam pod wrazeniem, gdy w pewnym momencie podszedl do nas pracownik lotniska z kubeczkami soku, a potem otrzymalismy bony na darmowa pizze. Wyzerka, ze hej. Moj pierwszy posilek w Wenezueli : pizza i sok pomaranczowy. Lotu z Caracas do Maturin nie pamietam, mam dziwne wrazenie, ze zasnelam juz stojac w oczekiwaniu na otwarcie bramki do samolotu. Do domu dojechalismy bez problemow imponujacym Chevroletem, oczywiscie z klimatyzacja. Pierwsze wrazenie z nocnej przejazdzki po miescie – rany, jak bosko, ze tu jestem! 

Komentarze (2):

Blogger Dagna pisze...

Wyrazy współczucia z powodu nutelli. Ale racja, obcasy ważniejsze! :)

1 września 2011 14:00  
Blogger Justyna pisze...

"I tam zdarzylo sie wlasnie to – najstraszniejszy moment mojej podrozy: skonfiskowali mi nutelle." <-- bulwersujące... sprawdzam, czy nie ma na to jakiegoś paragrafu, pfff!!
O rany, rany, jak cudownie się czyta!! Oby więcej ;)

11 września 2011 10:02  

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna